Pigułki szczęścia

Pigułki szczęścia

Na poranek z bólem głowy jakieś proszki i od razu można zacząć funkcjonować. Do tego niezastąpiona kawa i ruszamy w gąszcz spraw do załatwienia oraz obowiązków do wykonania. Potem szybkie pierwsze śniadanie – jedzone w porze drugiego i czujemy, że nie obejdzie się bez tabletki na zgagę czy wzdęcie.

Powrót do domu, po drodze szybkie zakupy tudzież spotkanie ze znajomymi na kawie i jesteśmy w swoich 4 ścianach. Siadamy przed TV/komputerem, bo bez szumu informacyjnego nie jesteśmy zbyt długo w stanie wytrzymać. Cisza wzbudza nasz niepokój. Pałaszujemy ekspresowo odgrzany obiad z dnia poprzedniego. Czasem jemy to, co kupiliśmy na wynos w drodze do domu. 

W końcu możemy złapać oddech, czyli wejść pod prysznic i zmyć z siebie brud całego znerwicowanego dnia oraz permanentnego pośpiechu. Jeśli mamy jeszcze siłę przygotowujemy na kolejny dzień odpowiedni strój i przykładamy głowę do poduszki, bo przecież jesteśmy wykończeni. Niestety zasnąć bez pigułek się nie da. Trzeba wstać po szklankę z wodą i łyknąć jakieś proszki nasenne. Niektórzy tabletki na sen popijają drinkiem, bo wtedy mają pewność , że przynajmniej zasną kamiennym snem.

Ci, którzy nie spędzają samotnie nocy, zamiast proszków na sen sięgają po pigułki na libido, bo przecież trzeba sprostać zadaniu, a poza tym dobry seks jest najlepszą receptą na dobry sen.  Do tego wszystkiego dochodzi jeszcze jesienna aura. Aura, która sprawia, że musimy wziąć jakąś tabletkę na odporność czy pastylkę na drapanie w gardle. Nie zapominajmy też o tym, że z większą lub mniejszą regularnością w naszych przełykach lądują suplementy diety, bo przecież chcemy mieć piękne i zadbane włosy, zdrowa cerę itd. Panie biorą tabletki antykoncepcyjne, bo nie chcą zajść w ciąże. I tak kilkanaście „pigułek szczęścia” sprawia, że jeszcze wstajemy i jeszcze kładziemy się spać.

Oszukujemy samych siebie, albo inaczej, staramy się oszukać samych siebie, swój organizm, który na początku całkiem dobrze sobie radzi mimo permanentnego stresu i ciągłej szarpaniny nerwów. Jednak przychodzi moment krytyczny w którym „pigułki szczęścia” nie działają tak, jak napisano na opakowaniu. Nasze fałszywe poczucie bezpieczeństwa przestaje istnieć. Głowa mimo podwójnej dawki proszków nadal boli, w łóżku nie stajemy na wysokości zadania, a tabletki na sen przyprawiają jedynie o szybsze bicie serca i szersze otwarcie oczu.

Co wtedy? Niestety okazuje się, że doprowadziliśmy nasz organizm do totalnego zaniedbania. Musimy się leczyć u różnych specjalistów z psychologiem, bądź psychiatrą włącznie. Jednak jeśli jeszcze nie osiągnęliśmy tego punktu warto byśmy spróbowali ot tak po prostu naturalnych metod, które dadzą nam o wiele więcej niż tabletki.

Odstawienie pseudo „pigułek szczęścia”, pigułek które są tabletkami ułudy, nie będzie łatwe. W dzisiejszych czasach szybkość działania jest najistotniejsza. Jednak byśmy mogli szybko reagować na cokolwiek musimy po prostu być zdrowi, ba! – musimy po prostu żyć. Tak, więc na początek powinniśmy postawić na prawdziwą dawkę pozytywnych wrażeń.

Istnieje kilka banalnych sposobów, by naprawdę pomóc samemu sobie w codziennym funkcjonowaniu. Kilka działań, które sprawią, że nie będziemy aż tak zestresowani, że uda nam się trzymać nasze nerwy na wodzy, a są to: odpowiednia dieta, codzienna dawka ruchu, pasja oraz należyta dawka snu.

Zaraz ktoś powie, że to oczywiste, ale na dłuższą metę tak się nie da. Jednak jeśli przez 30 dni będziemy regularnie jeść 5 posiłków dziennie, będziemy trzy razy w tygodniu ćwiczyć, będziemy sypiać przez 6-8h dziennie i przy okazji znajdziemy czas na swoją pasję, która pozwoli nam oderwać się choć na chwilę od rzeczywistości, wtedy naprawdę poczujemy różnicę.

Po miesiącu te „banały” staną się naszym nawykiem. Staną się naszą normalnością. Proste rzeczy, mogą ułatwić życie. Dają całkiem nową jakość w codziennym funkcjonowaniu. Jeśli nie wierzysz, spróbuj, a przekonasz się, że było warto.

Wszystkim czytającym życzę szczęścia i dnia bez zbędnych pigułek.

Autor: Dagmara Kosiedowska